Wielokrotnie polecaliśmy Wam Tajlandię. Jest to kraj wspaniałych, uśmiechniętych ludzi, najsmaczniejszego jedzenia ulicznego, kraj pięknych wysp i wspaniałej przyrody. Dzisiaj chcielibyśmy Wam przybliżyć problemy, jakie Was mogą spotkać w czasie podróży po tym kraju, na podstawie naszego doświadczenia. Nie oznacza to, że ze względu na nie nasze zdanie o Krainie Uśmiechu uległo pogorszeniu. To co za chwilę przeczytacie spotkać Was może w każdym kraju. Chcemy po prostu, byście byli czujni :).
-
Tajowie nie mówią po angielsku
Z tego podstawowego problemu wynika wiele innych. Nie chcemy do jednego wora wrzucać wszystkich. Oczywiście po angielsku dogadacie się bez problemu w hotelach czy na lotniskach, ale nie ma co liczyć na to, że na ulicznych straganach z jedzeniem spotkacie kogoś, kto będzie mówił po angielsku. Tyczy się to zarówno starszego, jak i młodszego pokolenia Tajów. Jasne, można dogadać się nawet na migi, ale do tego trzeba chęci z obu stron. Przypomina mi się historia Ali (wegetarianki), która poszukiwała czegoś bezmięsnego na obiad dla siebie i podchodząc do jednego ze straganów z jedzeniem wskazała na coś palcem i zapytała młodą Tajkę, która ów stragan obsługiwała: „Is that with meat?” W odpowiedzi twierdzące kiwanie głową, na które Ala postanowiła się upewnić: „Is it without meat?” I znów uzyskała ten sam efekt od sprzedającej. Generalnie wegetarianie w Tajlandii nie mają łatwo. Można oczywiście jeść ryż, makaron, ser tofu czy jakieś warzywa, ale tak jak wspomniałem powyższym przykładem, ciężko może być przy ustaleniu tego, co tak naprawdę jemy. W sklepach typu 7-eleven, Family Mart, czy TESCO Lotus są oczywiście gotowe produkty z angielskim tłumaczeniem, ale wybór dla wegetarian jest bardzo niewielki. Tajlandia to raczej kraj mięsożerców :).
-
Taksówkowi naciągacze
Tak, to jest niestety plaga. Oczywiście nie tylko w Tajlandii, ale tu dodatkowo dochodzi problem językowy opisany powyżej. Taksówki w Bangkoku są bajecznie tanie, o czym pisaliśmy TUTAJ. Stąd turystom „cena z kosmosu” rzucona przez taksówkarza może wydawać się i tak niewielka w porównaniu do warunków europejskich. Nie dajcie się nabrać i zawsze przed kursem upewnijcie się, że taksometr jest włączony. Upewnijcie się również, że Wasz kierowca wie, dokąd ma jechać. Tu już nawet nie chodzi o język. Spotkaliśmy się z tym, że podając taksówkarzowi nie tylko adres, nazwę miejsca, ale nawet telefon z pobraną trasą do danego miejsca sugerując, żeby po prostu jechał tą trasą jak po nitce, ten nie miał pojęcia, co ma zrobić (albo udawał, że go nie ma). Możecie spotkać się z tym, że kierowca po usłyszeniu nazwy miejsca rzuci Wam jakąś cenę, nie mając bladego pojęcia, gdzie miejsce do którego zmierzacie znajduje się i wówczas cena ta okaże się dla Was korzystniejsza. Mieliśmy tak w Chiang Mai, gdy chcąc dostać się do naszej hostki Carol (nocowaliśmy wówczas na Coachsurfing-u) ze stacji autobusowej, pokazaliśmy adres miejsca kierowcy tuk-tuka, który sprawiał wrażenie, iż wie dokąd ma jechać. Zażądał od nas 100 THB (normalnie trasa, którą miał do pokonania kosztowała 150 – 200 THB jak się później dowiedzieliśmy). W połowie drogi, lawirując między wąskimi uliczkami, poprosił kogoś o poradę i ten ktoś uświadomił go, że do przejechania ma kawał drogi i jedzie w złym kierunku.
Ostatnio ze strony taksówkarza spotkaliśmy się z bardzo niemiłą sytuacją. Mieliśmy do pokonania dystans rzędu kilkunastu kilometrów, mając ze sobą wszystkie bagaże. Jechaliśmy z hotelu, w którym powitaliśmy Nowy Rok do mieszkania znajomego, u którego zatrzymaliśmy się na jakiś czas po Sylwestrze. Taksówkę zamówili nam w recepcji hotelu. Podjechał młodo wyglądający taksówkarz, oczywiście słowem niemówiący po angielsku. Obsługa wyjaśniła mu gdzie, chcemy się dostać i upewniliśmy się, że taksometr jest włączony. Pan taksówkarz wrzasnął do nas „highway”, mające oznaczać pytanie czy chcemy jechać autostradą (płatna 75 THB), czy normalną drogą. Odpowiedzieliśmy „no highway”, na co on zdenerwowany (prawdopodobnie tym, że niewiele na tym interesie ugra) zaczął wypakowywać wszystkie nasze bagaże, pokazał nam ręką, że mamy wysiąść i odjechał. Ot taki taksówkarski foch :). Zamówiliśmy wówczas Grab-a (odpowiednik UBERA, pochodzący z Malezji) i bez żadnych pytań dojechaliśmy do celu za z góry znaną sobie stawkę. Podczas podróży napotkaliśmy na kolejny problem. Tym razem taki, z którym nie tylko turyści, zwłaszcza biali (z tajskiego farangi) mają do czynienia, ale również rodowici Tajowie. W trakcie podróży zatrzymała nas policja. Nasz kierowca pokazał dokumenty, wysiadł z samochodu i po około 10 minutach utarczki słownej z policjantem wrócił i na pytanie „what has happened?” odparł tylko „corruption, 1 000 THB”. Czyli po prostu lepiej „dać w łapę” niż czekać, aż policjant wynajdzie nam problemy z tego samego miejsca, z którego taksówkarze wynajdują ceny i z 1 000 THB zrobi się 10 000 THB. Ponoć korupcja niestety jest tu na porządku dziennym. 
-
Dziurawe chodniki
Kolejny problem, z którym sami się spotkaliśmy to kwestia spaceru po Bangkoku, czy szerzej po jakimkolwiek mieście w Tajlandii z wózkiem. Chodniki albo są bardzo wysokie i są w nich dziury, albo są wąskie i na dodatek mistrzowie architektury urbanistycznej umieścili na ich środku np. słup telegraficzny. Albo najczęściej w zasadzie nie ma ich wcale i trzeba iść poboczem, co oczywiście jest nieco ryzykowne. Sprawia to, że mając do pokonania dystans zaledwie kilkuset metrów, często lepiej jest wziąć taksówkę niż iść pieszo.
-
Brak śmietników
Spacerując zgłodnieliśmy. Po drodze spotykamy stragan z jedzeniem, na którym kupujemy kurczaka nadzianego na wykałaczkę (a’la szaszłyk) i dodatkowo dostajemy woreczek z ostrym sosem, w którym tego kurczaka maczamy. Palce lizać :). Na koniec tej uczty zostajemy z woreczkiem i wykałaczką i… problemem, co z tym asortymentem zrobić. Śmietniki na ulicach tajskich miast są tak powszechne, jak znajomość języka Shakespeare-a na poziomie native, zaś kary za zaśmiecanie mogą dojść nawet do 10 000 THB! Jak my radzimy sobie z tym problemem? Niemal na każdym rogu w Tajlandii spotkać można sklep 7-eleven, a przed nim… śmietnik. Warto po prostu przetrzymać nasze odpadki aż do momentu kiedy będziemy mogli je w nim umieścić.
-
Wypożyczalnie skuterów
Ostatnia chyba rzecz, na którą chcielibyśmy Wam zwrócić uwagę to kwestia wypożyczania skuterów. Wielokrotnie spotkaliśmy się z pytaniem, o to co jest potrzebne przy wypożyczaniu skuterów i chociaż sami skutera nie wypożyczaliśmy w obawie o własne życie, to odpowiedź jest nam znana. Musicie mieć międzynarodowe prawo jazdy na skuter/motocykl. Tajowie jeżdżą mało bezpiecznie i o wypadek nie jest trudno. Dodatkowo, na wyspach drogi bywają bardzo zdradliwe i np. na naszym ukochanym Koh Chang bardzo strome i górzyste. Oprócz międzynarodowego prawa jazdy, potrzebne nam będą umiejętności i doświadczenie. Są wypożyczalnie, które skuter wypożyczą nam po zastawieniu paszportu i nie będą sprawdzały, czy posiadamy uprawnienia. Takich jest większość, a w razie wypadku, żadne ubezpieczenie nas nie obejmie z uwagi na brak uprawnień. Prosimy Was o rozwagę, bo skutki jazdy skuterem bez uprawnień mogą być i bywają niestety opłakane.
To już chyba koniec naszej listy problemów, z którymi spotkacie się w Tajlandii. A co stanowiło dla Was problem podróżując po tym kraju? Czy coś dorzucilibyście do powyższej listy? 🙂