Skip to content
Okulary Na Świat
Menu
  • Strona główna
  • O nas
  • Tu i tam
    • Afryka
      • Egipt
    • Ameryka Północna
      • Meksyk
    • Azja
      • Arabia Saudyjska
      • Indonezja
      • Izrael
      • Malezja
      • Singapur
      • Tajlandia
      • Turcja
      • Wietnam
      • ZEA
    • Europa
      • Anglia
      • Belgia
      • Chorwacja
      • Czechy
      • Estonia
      • Francja
      • Grecja
      • Holandia
      • Łotwa
      • Macedonia
      • Polska
        • Małopolskie
        • Podkarpackie
        • Pomorskie
        • Wielkopolskie
      • Rumunia
      • Słowacja
      • Węgry
  • Lifestyle
    • Inspiracje
    • Hotele
    • Pyszności
    • Projekt: rodzina
      • z Afryki
      • z Ameryki Północnej
      • z Ameryki Południowej
      • z Azji
      • z Europy
    • Recenzje książek
    • Recenzje linii lotniczych
    • W podróży z dzieckiem
  • Tanie latanie
  • Współpraca
  • Kontakt
  • Polski
  • English
Menu

Co nas zaskoczyło, kiedy mieszkaliśmy w Bukareszcie?

2020-07-162023-09-13 by OkularyNaŚwiat

Wielokrotnie powtarzaliśmy, że Bukareszt nie jest miastem, do którego chcielibyśmy wrócić, ani też miastem, które wywarło na nas pozytywne wrażenie. Niestety obecność żebrzących Cyganów w centrum miasta, stare cerkwie obok walących się postkomunistycznych bloków, opuszczone wystawy sklepowe z powybijanymi szybami obok tętniących życiem kawiarni i mnóstwo bezpańskich psów nie wpłynęły pozytywnie na nasz odbiór tego miasta.

Stolica Rumunii należy do tych europejskich stolic, których piękno, jakby to powiedzieć, ukryte jest dość skutecznie przed oczyma turysty. Ale może się podobać osobom mającym w sobie ducha przygody, którym nie przeszkadza pewna nieprzewidywalność miejska.

A co nas zaskoczyło kiedy tam mieszkaliśmy?

  • Parlament 

Parlament to drugi po Pentagonie największy rządowy budynek na świecie. To szczyt megalomani głównego inicjatora budowy – Nicoale Ceauşescu. Budynek budził w nas mieszane uczucia. To taki gigantyczny, brzydki w swej socjalistycznej prostocie budynek zwany Domem Ludu, dający Ceausescu złudne poczucie triumfu nad zachodnią Europą. Bukareszt

  • Łuk triumfalny

Bukareszt nazywany jest także „Małym Paryżem”. W sumie trochę bezsensowne porównanie. I nawet uwłaczające miejscom, które do takich tytułów mogą pretendować. Dla nas jedynym podobieństwem Bukaresztu i Paryża jest to, że oba miasta mają Łuk Triumfalny. Ten rumuński był wzorowany na paryskim i jest to pomnik w hołdzie wszystkich żołnierzy, którzy walczyli i polegli o wolność Rumunii w I wojnie światowej.
Rumuński Łuk jest duuużo mniejszy od paryskiego. Bukareszt

  • Borat w Rumunii

Znacie Borata? Scena, która miała pokazać kazachstańskie rodzinne miasto Borata, została nakręcona we wsi Glod w Rumunii. Rumuni mieszkający w stolicy nie są z tego powodu dumni. W sumie trudno im się dziwić.

  • Polskie towary w rumuńskich sklepach

Byliśmy bardzo zaskoczeni tym, ile produktów spożywczych Polska eksportuje do Rumunii. I nie były to tylko czekolady, makarony, wafelki, czy herbaty. Widzieliśmy też np. oliwki. Zastanawialiśmy się, jak to może działać – czyżby Polska importowała oliwki z Grecji/Hiszpanii/Turcji, a później wysyłała je na eksport do wschodniej Europy? Brzmi nadto niewiarygodnie.
A najzabawniejsze jest to, że wiele importowanych z Polski produktów nie miało tłumaczeń etykiet. I tak np. nasi rumuńscy znajomi nie chcieli pić herbaty malinowej, herbaty czarnej, herbaty karmelowej, bo słowo „herbata” kojarzyło im się z angielskim słowem „herbal”. Byli przekonani, że każdy produkt z napisem „herbata” to herbata ziołowa :).

  • Strefa dla niepalących w restauracjach

Jedna z naszych największych frustracji. Idziemy sobie do restauracji na starym mieście. Miejsce wydaje się takie „ę”, „ą”. Wybieramy to miejsce, bo chcemy dobrze zjeść, napić się, no i mieć pewność, że w lokalu jest toaleta. Panowie kelnerzy w białych koszulach z muchami pytają nas przy wejściu, czy życzymy sobie stolik dla niepalących, czy palących. Oboje nie znosimy dymu z papierosów, więc wybór był prosty. Kelner szarmancko zaprowadził nas do naszego stolika dla niepalących… a dwa stoliki od naszego był już stolik dla osób palących, przy którym siedziała gromadka znajomych kurzących papierosy jeden za drugim :). 

  • Mieszkania w Bukareszcie i… pora kąpieli

Jeżeli kiedyś przyjdzie Wam szukać mieszkania w stolicy Rumunii na dłużej, to weźcie pod uwagę jeden fakt. 4 marca 1977 o godz. 21:20 Bukareszt nawiedziło gigantyczne trzęsienie ziemi o sile 7,4 w skali Richtera. Zniszczone zostało niemal całe miasto (wstrząsy odczuwalne były nawet w Polsce). Dlaczego o tym wspominamy? Część budynków mieszkalnych, która nieco mniej ucierpiała, została odbudowana, lub po prostu naprawiona i w niemal niezmienionym kształcie przetrwała do dnia dzisiejszego. Budynki te mają skłonności do pęknięć i – pomimo tego, iż od feralnego zdarzenia minęło ponad 40 lat – wciąż stanowią zagrożenie. Szukając mieszkania w Bukareszcie, wzięliśmy zatem pod uwagę rok budowy budynku mieszkalnego. Nasz pochodził z lat ’80 i pamiętał czasy – słusznie minione – ostatniej dekady Caucescu.

Ciekawa wydaje się być technologia, która w naszym bloku została zastosowana w odniesieniu do ciepłej wody. Węzeł ciepłowniczy znajdował się na dole, a my mieszkaliśmy na 9 piętrze. Jakie to ma znaczenie? Okazuje się, że ogromne. Żadne z nas nie jest specjalistą w kwestii hydrauliki, ale działanie wyglądało tak: osoba mieszkająca na pierwszym – drugim piętrze brała kąpiel i wówczas „pompowała” ciepłą wodę do góry. Wówczas osoba z trzeciego piętra, nie czekając zbyt długo, również mogła korzystać z ciepłej wody. Ta sama logika dotyczyła kolejnych wyższych kondygnacji, aż do naszego, najwyższego piętra. Problem pojawiał się kiedy osoba z 9 piętra chciała wziąć prysznic w czasie gdy nikt z sąsiadów mieszkających niżej nie chciał. Wówczas ta osoba musiała „pompować” ciepłą wodę z samego dołu. Oznaczało to, że dana osoba musiała odkręcić wodę… i czekać. Czasem pół godziny, a czasem nawet dłużej. I tak oto dowiedzieliśmy się, że większość naszych sąsiadów zażywa kąpieli wcześnie rano, przed póściem do pracy, nie zaś wieczorem. My z wieczorną kąpielą radziliśmy sobie gotując wodę na gazie, gdyż inaczej przyszłoby nam się myć w lodowatej wodzie, co zimą nie jest, delikatnie mówiąc, zbyt komfortowe.

  • Kolędnicy

Nie jestem sobie w stanie przypomnieć, kiedy ostatnio do naszych domów w Polsce zapukali kolędnicy. Pamiętam, że ten bardzo ciekawy obrzęd ludowy zanikał z roku na rok. Podczas gdy w mieście tradycja ta odeszła w niepamięć bardzo dawno temu, u babci na wsi kolędnicy przebrani za różne postacie wciąż pukali do każdego domu. A później i tam przestano kultywować tradycję. Jakie było nasze zdziwienie, gdy po 20 latach do naszych drzwi znów zaczęli pukać kolędnicy przebrani za aniołki, diabły i pastuszków, śpiewający radosne pieśni! 🙂 I było ich naprawdę wielu! Niektórzy w zespołach wieloosobowych z gitarami i innymi instrumentami muzycznymi.
W grudniu 2014 roku przenieśliśmy się w czasie :). Podobało nam się to, że w Rumunii wciąż kultywuje się tę zapomnianą już w Polsce tradycję. Ciekawe, czy wciąż tak jest? Mamy świadomość, że przez 6 lat mogło dużo się zmienić.

  • Automaty z książkami

Widzieliśmy wiele automatów. Większość z nich oferowała napoje zimne i gorące, szybkie przekąski.  A w automatach w Bukareszcie można kupić książki. Mega pomysł! 🙂Bukareszt

✈️ Szukasz lotów do Rumunii 🇷🇴 ❓ Kliknij TUTAJ, aby znaleźć najtańszy lot do tego miejsca ❗

🛌 Potrzebujesz noclegu na miejscu? Najtańsze noclegi znajdziesz na booking.com

🌐 Pozostań w kontakcie z bliskimi, dzięki Airalo! Wpisując specjalny kod polecający: ADRIAN6665 otrzymasz 3 USD zniżki na pierwsze zamówienie, a nasz SAMOUCZEK pomoże Ci w instalacji eSim!

Wróć

1 thought on “Co nas zaskoczyło, kiedy mieszkaliśmy w Bukareszcie?”

  1. Piotr pisze:
    2022-02-08 o 12:46 pm

    Fajnie poczytać takie ciekawostki 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Polub nas na facebooku

Śledź nas na Instagramie

🏚️ Osiedle Przyjaźń – czyli warszawska ka 🏚️ Osiedle Przyjaźń – czyli warszawska kapsuła czasu.

Tu czas się zatrzymał - drewniane domki, ciche podwórka i malownicze werandy, które widziały więcej niż niejeden monitoring. 
Zamiast szklanego biurowca – zielony domek z kotem na dyżurze. Zamiast parkomatu – zaparkowany skuter z duszą. A zamiast bramy z domofonem – pies z noskiem wystawionym pod furtkę 🙂

Kiedyś tymczasowe miasteczko dla radzieckich budowniczych Pałacu Kultury, dziś – pełnoprawna stolica drewnianego klimatu i niezamierzonych sentymentów.
#warszawa #osiedleprzyjaźń #osiedleprzyjazn #drewnianedomki #drewnianedomy #atrakcjewarszawa
🧶 Praga się wydziarała… tzn. wydziergała! 🧶 Praga się wydziarała… tzn. wydziergała! 🧶

Warszawska Praga. Miejsce, gdzie czasem trudno odróżnić sztukę uliczną od sabatu miejskich dziwadeł.  To tutaj słupki – TE nudne, czarne, uliczne kikutki – postanowiły wyjść z cienia i… założyć swetry. A efekt? Każdy słupek ma więcej osobowości niż niejeden kandydat w wyborach samorządowych.

Baby Yoda? Jest. Minionek? Oczywiście. Kicia Kocia? A jakże. Fortepian w rozmiarze słupkowym? Czemu nie!
Są też paski, kropki, kwiatki i podejrzane stworzenia przypominające wełniane kaktusy po LSD. 

I nie pytaj, czy to sztuka – to Praga.

Praga się nie zmienia. Praga się rozwija – z pętelki na pętelkę.

📍ul. Kawęczyńska, Warszawa##

#warszawa #warszawapraga #warszawazdzieckiem #warszawazdziećmi #warszawa_warsaw #pragapołudnie #atrakcjewarszawa #atrakcjewarszawy
W Dubaju wszystko musi być większe - nawet chwas W Dubaju wszystko musi być większe - nawet chwasty :)

W samym sercu Dubaju, tuż obok Burdż Chalifa, można natknąć się na gigantyczne dmuchawce. Nie, nie rosną tutaj naturalnie. To rzeźba polskiego artysty Mirka Struzika(tak, dobrze czytacie – Mirek to Polak, który zrobił Dubajowi łąkę:)). Jego gigantyczne dmuchawce wyglądają, jakby ktoś wziął zwykłe polne rośliny i wrzucił je do laboratorium, w którym inżynierowie Dubaju projektują kolejne megastruktury. Efekt? Futurystyczna łąka ze stali nierdzewnej, podświetlona w taki sposób, że wieczorem wygląda jak scenografia do filmu science fiction.

Jeśli Dubaj ma jedną zasadę, to brzmi ona: rób wrażenie. I dmuchawce Mirka Struzika doskonale wpisują się w tę filozofię.

#dubaj #dmuchawcedubaj #dzieckowdubaju #dubajzdzieckiem #dubaj🇦🇪 #mirekstruzik #polacywpodróży #polacywdubaju #burdżchalifa #burdzchalifa
Nasz trzeci raz w Dubaju. Trzydniowy stop w drodze Nasz trzeci raz w Dubaju. Trzydniowy stop w drodze do Wietnamu. Gdzie się zatrzymać? Braliśmy pod uwagę dwie opcje: Deirę – starą, handlową część Dubaju, oraz Szardżę – sąsiedni emirat, który jest tańszy, ale jednocześnie konserwatywny i mniej „dubajski”. Ostatecznie wygrała Deira – bo blisko lotniska i bardziej autentyczna.
 

Deira – Dubaj, który oddycha, a nie tylko błyszczy🫚🧄🧅

Jeśli wasza wizja Dubaju to jedynie szklane wieżowce, złote klamki i klimatyzowane przystanki autobusowe, to Deira może was zdziwić. To tutaj miasto naprawdę żyje. Nie w Instagramowym sensie „wow, patrzcie na ten infinity pool”, ale w rzeczywistości – w wąskich uliczkach, przy zatłoczonych bazarach, w zapachu świeżego chleba i przypraw.

Wielu uważa Deirę za „mniej bezpieczną”, co w języku turystów oznacza zazwyczaj: jest tam taniej i bardziej autentycznie. W rzeczywistości nie czuliśmy się tu ani trochę zagrożeni – może poza chwilą, gdy sprzedawca perfum próbował przekonać nas, że jego zapach „trzyma się dwa tygodnie” 😉

Kto mieszka w Deirze? 👳‍♂️🧕

Deira to Dubaj imigrantów. Mieszka tu głównie ludność pochodząca z Indii, Pakistanu, Bangladeszu, Filipin i Afryki Wschodniej. To oni od dekad tworzą to miasto – prowadzą sklepy, smażą najlepsze samosy w okolicy i zarządzają biznesami, które pozwoliły Dubajowi stać się tym, czym jest. 

Abra – najtańsza atrakcja Dubaju🚣

Jedną z największych atrakcji Deiry jest przeprawa przez zatokę Dubai Creek. I tu wchodzi ona – cała na drewniano – abra. To tradycyjna łódka, którą od wieków mieszkańcy Dubaju przemieszczali się między Deirą a Bur Dubai. Koszt tej przygody? 2 dirhamy (czyli jakieś 2,20 zł). Tak, w Dubaju nadal istnieje coś, co kosztuje mniej niż batonik w automacie. 

Przejazd trwa dosłownie kilka minut, ale to wystarczy, by poczuć klimat dawnego Dubaju. 

#dubaj #dubajzdzieckiem #deira #deirazdzieckiem #dubaicreek #dubaj🇦🇪 #emiratyarabskiedlapolaków #dubajdlapolaków #dubajewo #dzieckowdubaju #abra #abradubaj
Ile kosztuje dostanie się do Wietnamu? Podzielimy Ile kosztuje dostanie się do Wietnamu? Podzielimy się naszymi kosztami i przemyśleniami, ale zaznaczamy: byliśmy uwiązani terminami, więc niektóre decyzje można było zorganizować taniej. Mediana? Zazwyczaj wychodzi drożej. A my? No cóż, złapaliśmy kilka okazji, ale i kilka wpadek. Oto jak to wyglądało.

Loty – czyli jak nie zbierać mil🛫

Nasza podróż rozpoczęła się od lotu do… Dubaju. Dlaczego? Bo promocje kuszą. Turkish Airlines miało wtedy świetną ofertę – bilety w dwie strony za 1150 PLN na osobę, z bagażem rejestrowanym i posiłkiem na pokładzie. Brzmiało jak marzenie, prawda? Tym bardziej że zbieramy punkty Miles & More. 
Niestety, jak się później okazało, w zakupionej przez nas taryfie punkty nie są naliczane. Brawo my 🙂

Na dokładkę czekała nas sześciogodzinna przesiadka w Stambule. Czy można to było zorganizować lepiej? Pewnie. Ale przynajmniej odkryliśmy pro tip: jeśli macie przesiadkę dłuższą niż 5 godzin, Turkish Airlines oferuje darmowy posiłek na lotnisku. Wystarczy udać się do Care Pointu i poprosić o voucher – dostaniecie kupon na posiłek z napojem do wykorzystania w jednej z restauracji. Biorąc pod uwagę ceny na lotnisku w Stambule (jedna kanapka Big Mac za 62 PLN, serio?), to jest game changer.

Dubaj – trzy dni błyskotek🏙️🇦🇪

W Dubaju spędziliśmy trzy dni. Nie będziemy się rozpisywać, bo Dubaj to Dubaj: błysk, przepych i klimatyzacja ustawiona na „syberyjski mróz”. Naszym następnym krokiem był lot Cathay Pacific do Wietnamu – dokładnie do Ho Chi Minh.

Lot do Wietnamu ✈️🇻🇳

Za bilet w dwie strony z Dubaju do Ho Chi Minh zapłaciliśmy 1450 PLN na osobę. Cena obejmowała bagaż rejestrowany i posiłek, a Cathay Pacific, linie z Hongkongu, zadbały o nasz komfort. W Hongkongu mieliśmy kilkugodzinną przesiadkę i ambitny plan: szybkie zwiedzanie. Niestety, plan rozbił się o deszczową rzeczywistość i naszą walkę z jet lagiem. Zamiast eksploracji miasta wybraliśmy siedzenie na lotnisku.

#wietnam #lotydowietnamu #vietnam #turkishaitlines #cathaypacific #lotniczetipy #taniebiletydoazji #taniebiletydowietnamu #biletydosajgonu
Instytut Oceanografii w Nha Trang, jedno z najstar Instytut Oceanografii w Nha Trang, jedno z najstarszych centrów badawczych w Wietnamie, zaprasza na niezwykłą podróż w głąb oceanu. A dokładniej – w głąb starego budynku pełnego ryb, formaliny i lekkiego chaosu. Brzmi jak coś dla was? No to zaczynajmy!

Wchodzimy do środka. Tutaj zaczyna się prawdziwa podróż, która bardziej przypomina wycieczkę do muzeum z czasów naszego dzieciństwa niż nowoczesne centrum edukacyjne.

Co znajduje się wewnątrz?🐠🦈🐙🪼
 • Akwaria – kilka pomieszczeń z małymi zbiornikami, w których pływają ryby, koralowce, a czasem coś, co wygląda jak mieszanka obu. Nie spodziewajcie się oceanicznego spektaklu na miarę dubajskiego akwarium – to raczej skromna prezentacja lokalnej fauny morskiej. 
 • Wypchane stworzenia morskie – tu zaczyna się prawdziwa zabawa. Rekiny, żółwie, a nawet wieloryby w wersji „po życiu” czekają na was w szklanych gablotach. Niektóre eksponaty są imponujące, inne wyglądają, jakby miały za sobą długą i bolesną podróż przez czas. 
 • Zbiory w formalinie – jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wygląda ośmiornica w słoju, to macie okazję się przekonać. Kolekcja jest imponująca, ale trochę przypomina gabinet osobliwości z XIX wieku. Może i niezbyt nowoczesne, ale na pewno oryginalne.

Ile to kosztuje?💵
Wstęp kosztuje zaledwie 40 000 VND (około 7 zł) za osobę dorosłą i 20 000 VND (około 3,5 zł) za dziecko.

Jak się tam dostać?🚍🛵
Instytut znajduje się około 6 km od centrum Nha Trang. Najłatwiej dojechać  taksówką. Jeśli wolicie spacer, przygotujcie się na trochę wysiłku w tropikalnym słońcu (przetestowane). Fajnie idzie się plażą. Później, na ostatnie km, lepiej wziąć taksówkę.

#nhatrang #nhatrangvietnam #nhatrangzdzieckiem #wietnamzdzieckiem #polacywwietnamie #muzeumwwietnamie #wietnamskie #wietnam2024 #urlopwwietnamie #wakacjewwietnamie
W cieniu betonowych hoteli i gwaru skuterów w Nha W cieniu betonowych hoteli i gwaru skuterów w Nha Trang, znajdujemy Świątynię Long Son – miejsce, które łączy duchowość, architekturę i odrobinę wysiłku fizycznego.

Świątynia Long Son, znana także jako Pagoda Białego Buddy, została zbudowana pod koniec XIX wieku, choć obecny wygląd to efekt wielu remontów. 

Aby dotrzeć do najsłynniejszego punktu Long Son – wielkiego, siedzącego Białego Buddy – musimy wspiąć się po 152 schodach. Brzmi niewinnie? Poczekaj, aż poczujesz wietnamską wilgotność. 

Po drodze zatrzymujemy się przy Leżącym Buddzie - i tak, jest tak spokojny, jak tylko można sobie wyobrazić. Posąg przedstawia Buddę w momencie nirwany – czyli w stanie, który można osiągnąć, gdy przestajesz przejmować się szaleńczym ruchem w Nha Trang. To świetny moment, by złapać oddech (lub wymyślić pretekst, żeby już nie iść dalej).

Na szczycie wzgórza czeka na nas nagroda: gigantyczny, 24-metrowy posąg siedzącego Buddy Gautamy na lotosowym tronie. Widoczny z wielu części miasta, ten posąg jest nie tylko symbolem Long Son, ale też Nha Trang jako całości.

#wietnam #nhatrang #nhatrangzdzieckiem #świątyniawnhatrang #wakacjewwietnamie
Po dotarciu kolejką linową (tak, tą jedną z na Po dotarciu kolejką linową (tak, tą jedną z najdłuższych nad wodą – 3,3 km), stajemy na ziemi Hon Tre i mamy ochotę krzyknąć „wow”. 
Palmy, szerokie chodniki, perfekcyjnie ułożona kostka i uśmiechnięta obsługa w firmowych uniformach. Ale zaraz… Gdzie ci wszyscy ludzie? Mimo popularności miejsca, wydaje nam się, że spacerujemy po lekko opustoszałym planie filmowym.

Po jakimś czasie spędzonym w kraju, gdzie skutery to przedłużenie nóg, a przepisy ruchu drogowego są raczej sugestią a nie regułą, Hon Tre jawi się nam jako dziwna, niemal surrealistyczna oaza. Wyobraź sobie – ani jednego skutera! Żadnych trąbiących klaksonów, żadnego ryzyka, że wjedzie w Was skuterzysta, który jednocześnie rozmawia przez telefon, wiezie dwie osoby oraz kurczaka w klatce. W zamian dostajemy chodniki. Tak, chodniki – i to takie, po których naprawdę można chodzić.

Nie ma się co oszukiwać – Hon Tre to miejsce, gdzie ryzyko zostało wyeliminowane do zera. Chcesz przejść przez ulicę? Proszę bardzo, nie ma ulic. Masz ochotę na dreszczyk emocji? Musisz poszukać go w parku rozrywki VinWonders, bo spacerując po wyspie, możesz co najwyżej potknąć się o własną nogę.

Hon Tre to Wietnam na sterydach – piękny, idealny, ale trochę… sztuczny:)

#wietnam #wietnamzdzieckiem #wyspawietnam #nhatrangatrakcje #hontre #hontre
Instagram

Dołącz do naszej grupy na FB: Tanie loty i wczasy – same rarytasy :)

grupa na fb
© 2025 Okulary Na Świat | Powered by Minimalist Blog WordPress Theme