Nasz lot do Bangkoku składał się de facto z trzech etapów. Zdecydowaliśmy się na najtańszą dostępną opcję, no i zdawałoby się, najbardziej męczącą. Wybraliśmy linie Ukraine International Airlines, na pokładzie których podróżowaliśmy do Tajlandii już cztery lata temu.
Pierwszym etapem naszej eskapady – nie licząc sześciogodzinnej wyprawy samochodem z Poznania do Warszawy – był lot z Warszawy do Kijowa. Na lotnisku Chopina pojawiliśmy się około 3 w nocy, z uwagi na wylot o 5:50. Oczywiście oznaczało to całkowicie zarwaną noc. Ekscytacja podróżą sprawiła jednak, że nie byliśmy przesadnie senni. Nawet Adaś nie spał. Rozglądał się wokół i przypatrywał całkiem sporej gromadce podróżnych, odlatujących o tak ekstremalnej porze w różnych kierunkach. Odnaleźliśmy stanowisko odprawy Ukraine International Airlines, a przed nim… kilometrową kolejkę ☹. Dla nas, rzecz jasna, nie jest ona może aż takim problemem, ale Adaś szybko się nudzi, siedząc w wózku, jeżeli otoczenie się nie zmienia. Dzięki uprzejmości współpasażerów i przesympatycznej Pani przy stanowisku odpraw zostaliśmy puszczeni przodem, przed innymi pasażerami. Po zdaniu bagaży przyszła kolej na odprawę bezpieczeństwa. Tu również miła niespodzianka w postaci kolejki osobnej, utworzonej właśnie na okoliczność podróży z maluchem. Teraz została już jedynie odprawa paszportowa (tak się trafiło, że na nasze dwie podróże z Adasiem obie były poza strefę Schengen) i udaliśmy się do naszej bramki. Szerzej procedury na lotniskach, związane z podróżą z niemowlakiem opisywaliśmy TUTAJ.
Lot z Warszawy do Kijowa praktycznie cały przespaliśmy. Po wylądowaniu na lotnisku Boryspol należy udać się do strefy transferowej, mieszczącej się na drugim piętrze, a zanim udamy się na drugie piętro, trzeba raz jeszcze przejść odprawę bezpieczeństwa. Podróżując z małym dzieckiem, jest to nieco uciążliwe, ale… przepisy to przepisy.
Postój w Kijowie zaplanowany był na około 10 godzin. Jest to bardzo długi czas i nieco obawialiśmy się, jak go wykorzystamy. Latem nie byłoby problemu i pojechalibyśmy do miasta. Nasze wakacje przypadały jednak na koniec listopada i grudzień. Wówczas temperatura oscylowała w okolicach 0 stopni i na ulicach zalegał śnieg. Nie była to zatem wymarzona pogoda na zwiedzanie z dziewięciomiesięcznym dzieckiem. Padł również pomysł, by udać się do położonego niespełna 6 km od lotniska miasteczka Boryspol.
Ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się pozostać na lotnisku. I tu miłe zaskoczenie. W porównaniu ze stanem sprzed 4 lat, obecnie lotnisko Kijów Boryspol posiada całkiem spory wybór sklepów wolnocłowych i kafejek. Co więcej – co było dla nas zbawienne – na lotnisku znajduje się kilka pokojów dla rodziców z dzieckiem. W jednym z takich pokojów spędziliśmy większość czasu, jaki mieliśmy na lotnisku. Pokój był wyposażony w łóżeczko, przewijaki, stolik do karmienia, zlew, wygodne sofy dla rodziców, a nawet kuchenkę. Brak czajnika sprawił jednak, że po wodę do przygotowania posiłku dla Adasia udawaliśmy się do restauracji. Lotnisko posiada również matę do zabawy dla dzieci po której te mogą się ganiać, wytracając resztki swojej energii przed długim lotem ?.
Dziesięć godzin minęło całkiem szybko i nawet nie wiemy kiedy, a już udawaliśmy się pod bramkę numer 1, skąd o 19 odlatywać miał samolot do Bangkoku. Tu pojawiła się pierwsza niemiła niespodzianka. Obsłudze lotniska zależało bowiem na bardzo sprawnym „odhaczeniu” podróżnych, w efekcie czego sprawdzili dokumenty podróżne wszystkim pasażerom i wypuścili ich do bardzo zimnego korytarza, prowadzącego do samolotu. Problem w tym, że samolot nie był jeszcze gotowy, aby przyjąć nas na pokład. A co za tym idzie,w tym korytarzu spędziliśmy dobre 15 minut. Nie za fajnie patrząc na to, że podróżowaliśmy – z resztą nie tylko my – z małym dzieckiem. Po blisko kwadransie wpuszczono nas do samolotu. Tu kolejna niefajna niespodzianka, gdyż okazało się, że nasz samolot ma usterkę techniczną i po około godzinie od wejścia do samolotu znów pojawiliśmy się w terminalu i oczekiwaliśmy na podstawienie kolejnej maszyny. Na szczęście był to ten sam typ samolotu, czyli zakupiony niedawno – z resztą jeden z trzech – Boeing 747 – 200 ER. Nam szczególnie zależało na zachowaniu tych samych miejsc w nowo podstawionej maszynie, ponieważ zdecydowaliśmy się na kołyskę dla Adasia. W tym akurat samolocie znajduje się 6 miejsc, do których można podpiąć kołyskę. Sama kołyska okazała się świetnym rozwiązaniem. Lot trwał 10 godzin i nasz syn niemal cały ten lot przespał w wygodnym łóżeczku. My mogliśmy coś zjeść, obejrzeć jakiś film i zdrzemnąć się. O kołyskę (bassinet) trzeba poprosić przed lotem. Im wcześniej tym, lepiej. Jak wspomniałem, ilość kołysek jest ograniczona, a np. z nami do Tajlandii leciało mnóstwo rodzin z małymi dziećmi. Kołyskę rezerwuje się, dzwoniąc do linii lotniczej i dopisując ją do swojej rezerwacji. W UIA jest to całkowicie darmowe, nie mam informacji, jak to wygląda u innych przewoźników.
Do Bangkoku w konsekwencji usterki technicznej dotarliśmy z czterogodzinnym opóźnieniem. Miało to o dziwo jeden gigantyczny plus. Według planu w Tajlandii powinniśmy znaleźć się około 9 rano czasu miejscowego, a więc około 3 w nocy czasu polskiego. Do dziś mam przed oczami nas sprzed czterech lat, ledwo trzymających się na nogach, całkowicie pokonanych przez jetlag. Dzięki temu, że na lotnisku Suvarnabhumi znaleźliśmy się około 13, a więc 6 czasu polskiego i całą „polską” noc przespaliśmy, czuliśmy się całkiem dobrze ?. A i Adaś był wyspany. W drugą stronę, a więc z Bangkoku do Kijowa lot rozpoczynał się o 12, a więc trwał cały dzień. Tu mamy nauczkę na przyszłość, żeby zawsze starać się, by długi lot przebiegał w nocy. W drodze powrotnej wyspany i pełen energii Adaś nie pozwalał nam na chwilę wytchnienia.
Wróć